Z Wojciechem Kudybą rozmawia Bożena Zofia Kachel
Na zdjęciu: Wojciech Kudyba
Fot. Bożena Zofia Kachel
Wojciech
Kudyba (ur. 1965 r. w Tomaszowie Lubelskim), profesor nadzwyczajny w Katedrze
Literatury Współczesnej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
i wykładowca Studium Literacko-Artystycznego UJ, poeta, eseista, krytyk i
historyk literatury, członek krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy
Polskich i Warszawskiego Gremium Partnerskiego KAAD, a także współpracownik
Komisji Języka Religijnego PAN. Jest laureatem konkursów poetyckich (m.in. R.M.
Rilkego w Sopocie i K.I. Gałczyńskiego w Praniu) oraz nagrody Fundacji im. J.S.
Pasierba (2005, 2007). Ostatnia jego publikacja to Wiersze wobec Innego, Sopot 2012.
Szanowny Panie Wojciechu, z ogromną satysfakcją wspominam
ubiegłoroczny Festiwal Poezji w Kutnie i okazję poznania wielu polskich poetów,
a wśród nich Pana. Znalezienie się w gronie twórców współczesnej literatury
polskiej, jeszcze bardziej niż do tej pory, rozbudziło we mnie zamiłowanie do
pisania oraz chęć utrzymywania żywego kontaktu z polskim środowiskiem
literackim. Wciąż staram się być aktywna literacko, pisze wiersze, opowiadania,
artykuły itp. I jest mi bardzo miło, że (dosłownie w 1. rocznicę naszego przypadkowego
poznania się) mieliśmy okazję spotkać się znowu, by móc porozmawiać o naszych
wspólnych zamiłowaniach poetyckich i polskich pisarzach.
Wiem, że w języku włoskim opisał Pan
swoje spotkanie ze zmarłą w tym roku polską poetką uhonorowaną literacką Nagrodą
Nobla, Wisławą Szymborską. Czy było to jedyne spotkanie Pana z Noblistką, czy
jedno z wielu? Mógłby Pan łaskawie przytoczyć swoje najmilsze wspomnienie ze
spotkania z Wisławą Szymborską oraz to, czym jako poetka zafascynowała Pana
najbardziej?
Takich spotkań się nie zapomina. Nie
było ich zresztą zbyt wiele, najbardziej pamiętam pierwsze. W 1992 r. poetka
mieszkała jeszcze w szarym bloku z widokiem na zaniedbane podwórko, ja byłem
zaraz po studiach, skorzystałem z okazji, że moja dyrektorka była przyjaciółką
poetki i wzięła mnie ze sobą. Na ósme piętro jechało się skrzypiącą windą.
Usiedliśmy w pokoju gościnnym, przy małym stoliku, na którym stała już kawa. Po
prawej stronie, pod ścianą było duże biurko, na którym leżała szyba. Pod szybę
ktoś powtykał małe skrawki papieru, zapisane drobnym, nierównym pismem.
Najbardziej prywatna przestrzeń pisarza – jego notatki, zapiski, z których
rodzą się wiersze. Tak pomyślałem. Kiedy poetka wyszła na chwilę do kuchni,
kilka z nich udało mi się odczytać. „Marmoladowy giermek”, „Paź złotopłowy”,
„Blada księżniczka”, „Ciężki król”. Wstałem od stołu z uczuciem konsternacji.
Wspomnienia z dzieciństwa? Spis bohaterów baśni? Nasza rozmowa zaczęła się
właśnie od tego - od objaśnienia świata pod szkłem. „Wie Pan, bezdomne koty nie
mają imion, a ja muszę je jakoś zawołać, zanim dam im jeść. Przychodzi ich
coraz więcej, są bardzo różne. Boję się, że o którymś zapomnę. Dlatego zapisuję.
Muszą się jakoś nazywać.” To właśnie mnie w poetce zafascynowało najbardziej –
troska o codzienne sprawy, o zaniedbane koty i mnóstwo innych rzeczy, na które
nie zwracamy uwagi. „Czy jest Pan poetą? – zapytała Wisława Szymborska. „Tak” -
odpowiedziałem. Wyjęła wtedy spod łóżka tom Ludzie
na moście i napisała dedykację „Panu Wojciechowi Kudybie (Poeta!) – bardzo
serdecznie – Wisława Szymborska”. A na koniec powiedziała. „Jeśli jest Pan
poetą, to z czasem zrozumie Pan, jak ważne jest to, co inne”.
Na
łamach prasy można spotkać określenie dotyczące W. Szymborskiej – „…to Poetka
od „rzeczy nieważnych, które są ważne”.” Czy Pan podziela takie zdanie o
Poetce?
To trafna formuła. Julian Przyboś
powiedział kiedyś o swej młodszej koleżance, że w swoich wierszach jest
krótkowidzem: dostrzega przede wszystkim to, co znajduje się najbliżej. Kiedy
przyjrzymy się obrazom, jakie pojawiają się w poezji Wisławy Szymborskiej, to
prędzej czy później sami dojdziemy do podobnych wniosków. Poetka prawie nigdy
nie stara się przedstawiać czegoś, co znajduje się w oddali, najczęściej
opisuje drobne przedmioty, małe zwierzęta
- jednym słowem: to co widzi się z bliska. Bliskość ta ma zresztą także
inny wymiar – emocjonalny. Szymborska jest poetką codzienności – poetką
zwykłych spraw i zdarzeń. Dochodzimy w ten sposób do paradoksu, który Pani
przywołała. Z punktu widzenia kogoś obcego, niewrażliwego przedmioty, którymi
wypełniamy nasz pokój, nie mają zbyt wielkiego znaczenia, a sprawy, które się w
nim dzieją są tak małe, że nie warto na nie zwracać uwagi. Dla nas jednak to są
rzeczy absolutnie najważniejsze i sprawy o podstawowym znaczeniu, bo właśnie z
nich składa się nasze życie – innego na razie nie mamy.
Niektóre
utwory W. Szymborskiej są bardzo ironiczne. Czy wg Pana „ironia” była
towarzyszką Jej życia?
W Europie Zachodniej opisuje się
współczesną polską poezję jako dość spójny nurt „ironicznych moralistów”.
Oprócz Szymborskiej umieszcza się w nim Różewicza, Herberta, Miłosza. Myślę, że
słusznie. U nich wszystkich ironia jest sposobem budowania dystansu, formą
ocalania własnej suwerenności. Każdy z tych poetów rozumie ją jednak trochę
inaczej. Myślę, że u Szymborskiej chodzi o obronę tego, co zwyczajne,
pojedyncze, prywatne. Jej postawa nie jest sarkastyczna, zjadliwa, lecz raczej
łagodna, nieustannie towarzyszy jej rodzaj ciepłego uśmiechu nad głupotą
wielkich ideologii… Mam wrażenie, że poetka wykreowała w swej twórczości
specjalny typ bohatera – jest to ktoś zwykły, przeciętny. Ale to właśnie on
jest u niej mądrzejszy niż filozofowie, ideolodzy, politycy. To trochę tak,
jakby poetka mówiła: „mądrość jest w twoim domu, nie pozwól, by inni narzucili
Ci swój sposób myślenia”.
W.
Szymborska nie znosiła „patosu”. A Pan, jak Pan odnosi się do patosu? Czy
wiersze trzeba czytać „na kolanach”?
Nie, na pewno nie. Poetka nie znosiła
„postawy uniżonej” wobec wiersza i wobec siebie. Dlatego tak często żartowała
zarówno ze świata, jak i własnej poezji i samej siebie. Uważała, że patos jest
wyrazem pychy. Według niej patosem posługują się przede wszystkim politycy,
różni „zbawiacze”, którzy mają gotową receptę na uszczęśliwienie ludzkości, pod
warunkiem, że oddamy im władzę nad naszym życiem. A potem wychodzą z tego same
nieszczęścia. W tym sensie patos zawsze budził w niej niepokój – czy
przypadkiem nie kryje się za nim jakaś obietnica fałszywego raju. Przyznam, że
mój stosunek do patosu jest bardziej złożony. Nie byłem zarażony socrealizmem,
słabo pamiętam okres komunizmu w Polsce. Jestem uwikłany we współczesną
polszczyznę, w której panuje moda na prostactwo i wulgarność. Jest we mnie
silny bunt przeciwko tym tendencjom. Uważam, że źle by się stało, gdyby
zepchnięto język Kochanowskiego i Mickiewicza do rynsztoka. Bliska mi jest
estetyka groteski, która potrafi łączyć śmiech i strach, powagę i humor, patos
i zwyczajność.
Wisława Szymborska wielokrotnie
odwiedziła Włochy. Pan też. Proszę mi opowiedzieć, co skłoniło Pana do tych
wyjazdów? W jakich miejscowościach Pan przebywał oraz czy Pana poezja była już
tłumaczona na język włoski?
Włochy
to dla mnie kraj szczególny. Pierwszy mój wyjazd zagraniczny to była właśnie podróż
do Włoch w grudniu 1986r. Wyjechaliśmy z chórem akademickim KUL w tournée artystyczne. Śpiewaliśmy w Rzymie i
mieliśmy dużo koncertów na Sycylii. Nowy Rok spędzaliśmy na promie z Messyny do
Reggio. Wszystko dokładnie pamiętam, bo właśnie wtedy oświadczyłem się mojej
żonie… W moich podróżach do Włoch od początku splatały się trzy wątki i tak
zostało do dziś – wątek osobisty, wątek przeżywania głębokiego kontaktu z
kulturą i wątek kontaktu z naturą. Tak jakoś się stało, że w podróży poślubnej
byliśmy właśnie we Włoszech, ale chyba dość nietypowo. Najpierw przez tydzień
wspinaliśmy się w Dolomitach, a potem tydzień włóczyliśmy się po Wenecji. I tak
w naszym podróżowaniu już zostało: nieźle poznaliśmy włoski Tyrol, ale także
całkiem spory kawałek, Toskanii i Umbrii oraz Rzym. W tym roku miałem wykłady w
Genui, więc dorzuciliśmy jeszcze Ligurię. Sporo jeszcze przed nami, jesteśmy
zakochani w Italii. Italia jest częścią naszej miłości. Na razie nie przełożyło
się to na sukcesy literackie w tym kraju, nie miałem do tej pory tłumaczeń, ale
nie przestaję wierzyć, że jeszcze kiedyś się to zmieni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz